Fot. Michał Stańczyk |
Czasami porażki motywują. Sprawiają, że sportowcy odnajdują w sobie siłę i wolę walki, chcą zatrzeć niemiłe wrażenie, jakie wywarli swoją postawą. Na nasze nieszczęście, ta ewentualność nie wystąpiła w przypadku Polskich szczypiornistek. Podopieczne Kima Rasmussena przegrały swój drugi mecz na Mistrzostwach Europy.
Brak wsparcia
Po pierwszym meczu istotny dla nas był także wynik spotkania między Węgrami a Rosją. Nawet tutaj szczęście nam nie sprzyjało, ponieważ nasze przyszłe przeciwniczki podzieliły się punktami po wyniku 29:29. Korzystniej byłby, aby choć jeden zespół pozostał bez punktu. W przypadku wygranej Rosjanek nad Hiszpankami Polki bezwzględnie musiałyby wygrać z naszymi wschodnimi sąsiadkami. Iberyjki nie dały jednak wyrwać sobie choć punktu, wygrywając 25:24. Z naszej perspektywy znaczyło to tyle, że wciąż mamy szansę na awans do drugiej rundy. Trzeba było tę szansę jeszcze wykorzystać.
Koncert błędów
Mecz z Madziarkami miał być łatwiejszy. Biało - czerwone rozgrywały już drugi mecz, a powszechnie wiadomo, że to początki sprawiają najwięcej problemów. Pierwsze minuty spotkania mogły dawać nadzieję, że będzie dobrze. Szybko okazało się, że był to chwilowy przebłysk. Tak jak w meczu inauguracyjnym, tak i teraz Polki zaczęły popełniać błędy, szczelna na początku obrona zaczęła się sypać a w ataku całkowicie brakowało nam skuteczności. Kiedy przegrywaliśmy już 5:11, Kim Rasmussen postanowił wprowadzić zmienniczki - Joannę Drabik i Klaudię Pielesz. Okazało się to tylko chwilowym sposobem na poprawę złej dyspozycji Biało-czerwonych. Na przerwę schodziły z wynikiem 7:14.
W drugiej partii niewiele się zmieniło.Podopieczne duńskiego trenera nie potrafiły wykorzystać okresów gry w przewadze, popełniały proste błędy i gubiły podania. Węgierki spuściły z tonu dopiero 10 minut przed końcem spotkania, kiedy to, niemające nic do stracenia Polki zaczęły gonić wynik. Zmniejszyły stratę z dziewięciu do pięciu bramek. Było jednak zdecydowanie za późno. Zamiast rozegrać atak pozycyjny, Biało-czerwone próbowały rzucać co kończyło się stratami i szybkimi kontrami Węgierek. Ostatnią szansę zmarnowała Iwona Niedźwiedź, która grała z obolałą stopą i nie była zbyt skuteczna.
Jak nie grać w szczypiorniaka
Polskie szczypiornistki w meczu z Węgrami zaprezentowały poziom jeszcze gorszy niż w poprzednim spotkaniu. Pozwalały rywalkom na wszystko, jeśli juz próbowały nawiązywać kontakt, były to tylko chwilowe zrywy.
Na pomeczowej konferencji swojego rozczarowania nie krył trener, Kim Rasmussen:
- Pierwsza połowa była bardzo słaba w naszym wykonaniu. Graliśmy źle. W ataku, kiedy trzeba było biec w lewo, my biegliśmy w prawo, kiedy trzeba było w prawo, my biegliśmy w lewo. Nie poznawałem swojego zespołu. - mówił selekcjoner reprezentacji Polski, który był zły na rozwój sytuacji. - Po przerwie było lepiej, jednak w wielu momentach podejmowaliśmy złe decyzje, chcieliśmy za szybko zdobyć bramkę i niepotrzebnie przeprowadzaliśmy indywidualne akcje, które zwykle kończyły się stratą
a Iwona Niedźwiedź skwitowała postawę swojej drużyny, krótkim zdaniem: "-Wypada tylko przeprosić kibiców." Widać było, że Biało-czerwone są kompletnie przybite takim stanem rzeczy. Żadna z zawodniczek nie potrafiła wyjaśnić co jest przyczyną aż tak tragicznej gry. Na każde wspomnienie o zeszłorocznych Mistrzostwach Świata, na których Polki zajęły czwarte miejsce, pojawiały się komentarze, że to zupełnie różne imprezy i nie ma co ich porównywać.
Tak na ten temat wypowiedziała się bramkarka naszej reprezentacji, Małgorzata Gapska:
To są zupełnie inne zawody, inne przeciwniczki i przede wszystkim inny tok przygotowań. Wtedy miałyśmy więcej czasu na poznanie siebie, naszego tempa akcji. Były dwa tygodnie, codziennie po dwa treningi. Miałyśmy również czas na rozkręcenie się w turnieju, bo na początku były łatwe rywalki. Tutaj tego zabrakło. Taki jest jednak sport i trzeba to przyjąć. Nie jesteśmy zadowolone z siebie i sposobu, w jaki przegrałyśmy mecze, a niech pan uwierzy, można schodzić z parkietu po przegranym spotkaniu z podniesioną głową. Miejmy nadzieję, że te dwie porażki czegoś nas nauczyły i będzie przełom z Rosją. Jeżeli nie, to będzie smutno, bo trzeba będzie szybko wrócić do domu. Nie chcę jednak teraz o tym myśleć. Dzisiaj trzeba skończyć żałobę po wczorajszym meczu i czas zacząć myśleć pozytywnie.
Nie tylko Gapska nawoływała do otrząśnięcia się po porażce. Inne zawodniczki też wskazywały, że bardzo ważnym krokiem będzie teraz zapomnienie o dwóch kompletnie nieudanych spotkaniach i podejście do meczu z Rosją z chłodną głową. Pojawiały się też obietnice i słowa mające wlać nadzieję w serca kibiców.
Druga goalkeeperka Biało-czerwonych, Izabela Prudzienica, zapewniała:
- To są mistrzostwa Europy, tu grają najlepsze drużyny. Walczymy, dajemy z siebie wszystko do ostatniej sekundy. Czasami to nie wychodzi, ale starałyśmy się gonić rywalki - powiedziała Prudzienica - Zwycięstwo Hiszpanek oznacza, że mamy ostatnią szansę w spotkaniu z Rosją. Zagramy o nasz honor. Będziemy się starać ze wszystkich sił. Mogę obiecać, że zostawimy serce na boisku.
Nam pozostaje tylko mieć nadzieję, że Polki rzeczywiście otrząsną się po laniu jakie zgotowały im reprezentacje Hiszpanii i Węgier. Mecz z Rosją, który odbędzie się już dziś o godzinie 18.15 jest meczem o być albo nie być na tym turnieju. Naszym przeciwniczkom do awansu wystarczy tylko remis, ale dla nas liczy się tylko zwycięstwo. Teraz już wszystko w naszych rękach.
0 komentarze:
Prześlij komentarz