piątek, 12 grudnia 2014

Z nożem na gardle

 
Fot. PAP
Zarówno męskiej, jak i kobiecej reprezentacji naszych piłkarzy ręcznych można przypisać jedno - ich mecze wywołują skrajne emocje i trzymają w napięciu do ostatnich chwil. Ile razy zdarzało się, że dopiero w ostatnich sekundach ważyły się nasze losy na ważnych imprezach. Chyba wszyscy pamiętają te sławetne 15 sekund Bogdana Wenty, które dały szczypiornistom awans do półfinału Mistrzostw Świata w 2009r. Może nie aż tak dramatycznie, ale na pewno emocjonująco, było podczas czwartkowego meczu Polek z Rosjankami, w ostatniej kolejce I fazy Mistrzostw Europy.


Mecz o wszystko
To była nasza ostatnia szansa. Po dwóch porażkach, tym bardziej bolesnych, bo odniesionych po tragicznej grze, Biało-czerwone miały jeszcze możliwość zagrania w drugiej rundzie. Trzeba było tylko wygrać z Rosjankami. Tylko tyle i aż tyle. Styl, w jakim Polki zaczęły te Mistrzostwa nie napawał optymizmem. Popełniały proste błędy, nie potrafiły nawiązać walki z poprzednimi rywalkami. Choć padały wielkie słowa i obietnice, nie wiadomo było czy rzeczywiście wielkie odrodzenie ma szansę nastąpić. Aby awansować, Polska reprezentacja potrzebowała pełnej puli punktów, gdy naszym przeciwniczkom wystarczyłby awans. Miałyśmy wiele do stracenia, ale jeszcze więcej do zyskania.

Początek meczu wyglądał dobrze. Polki uzyskały nieznaczną przewagę i nie traciły jej nawet pomimo gry w podwójnym osłabieniu. Wtedy jednak nadeszła magiczna ósma minuta, po której, tak jak w poprzednich meczach, coś w naszej grze się zepsuło. Nasz zespół ogarnęła dziwna niemoc, skrzętnie wykorzystana przez Rosjanki, które zdobyły cztery bramki z rzędu i wygrywały 5:2. Po dłuższej chwili udało się jednak wrócić na poprzednie tory i nawiązałyśmy kontakt z przeciwniczkami. Świetnie w bramce spisywała się Izabela Prudzienica, nie dopuszczając rywalek do naszej bramki. Wspomagała ją w tym naprawdę solidna defensywa, momentami nawet zbyt skuteczna, co owocowało wykluczeniami. Podczas całego spotkania Polki przesiedziały na ławce aż 18 minut. Pierwsza połowa skończyła się jednak dwubramkową przewagą Biało-czerwonych (13:11).
Druga połowa rozpoczęła się od wymiany cios za cios. Na każde nasze trafienie, Rosjanki odpowiadały swoim. Dopiero kwadrans przed końcem spotkania sytuacja uległa zmianie. Po dwóch bramkach z rzędu, reprezentantki Sbornej prowadziły 22:20. W tej fazie meczu było to niebezpieczne. Na całe szczęście, w naszej bramce rządziła Prudzienica, która powstrzymała atak Rosjanek. Podopieczne Kima Rasmussena nie miały już nic do stracenia, a wręcz przeciwnie - były głodne zwycięstwa. Zaczęły bardzo dobrze grać w ofensywie i pięć minut przed końcem spotkania wysunęły się na prowadzenie 26:24. Świetnie działała nasza obrona, Polki przejmowały w końcówce większość piłek i wyprowadzały przemyślane, spokojne kontry. W utrzymaniu zwycięstwa nie przeszkodziła nawet trzecia kara dla Moniki Stachowskiej, która zaowocowała czerwoną kartką. Wynik przypieczętowała Alina Wojtas, zdobywając trzy fantastyczne gole z rzędu. Anna Punko zdobyła jeszcze dla Rosjanek trafienie z karnego, ale nie wpłynęło to na końcowy wynik. Reprezentacja Polski zwyciężyła 29:23.


Druga twarz
Pierwszym, co cisnęło mi się na usta po tym spotkaniu było: "Dziewczyny, dlaczego nie można było tak grać od początku?" O ile mniej nerwów i stresu kosztowałoby to nie tylko kibiców, ale też same zawodniczki. Najważniejsze jest jednak to, że Polki zdołały wywalczyć sobie awans. Po meczu cieszyły się tak, jakby zdobyły co najmniej Mistrzostwo Świata. Czemu się jednak dziwić? Udało im się pokonać własne słabości, podnieść się z kolan, udowodnić wszystkim, że mogą i potrafią. Teraz ludzie będą pamiętać nie o tym, że podopieczne Kima Rasmussena przegrały dwa pierwsze spotkania w tragicznym stylu, ale o tym jak wspaniale poradziły sobie z Rosjankami. Jeśli chcemy kurczowo trzymać się aluzji i porównań do zeszłorocznego światowego czempionatu, to właśnie wczoraj, w tym trzecim meczu mogliśmy zobaczyć tę drużynę, która zajęła wtedy czwarte miejsce. Biało-czerwone pokazały to za co kibice pokochali je rok temu - charakter, świetną grę i walkę do ostatniej sekundy. Tak jak obiecywały, zostawiły serce na boisku i osiągnęły cel.
Kim Rasmussen, trener reprezentacji, w końcu miał powody do zadowolenia:
- Dziewczyny pokazały niesamowity charakter. Świetnie rozegrały ten mecz w swoich głowach. Graliśmy mądrze. Nie podejmowaliśmy niepotrzebnego ryzyka. Dobrze rozgrywaliśmy momenty w przewadze. Jak do tego wszystkiego dołożyć polskie serce i ducha walki, to cud może się zawsze wydarzyć. W taki sposób właśnie chcemy grać - tłumaczył szczęśliwy selekcjoner reprezentacji Polski.

Najbardziej chwalonymi zawodniczkami były, tradycyjnie już, kapitan Karolina Kudłacz i rozgrywająca Alina Wojtas, które razem zdobyły ponad połowę bramek dla naszej reprezentacji. Pochwały zebrała także Izabela Prudzienica, bez której mecz mógłby wyglądać o wiele gorzej.
W samych superlatywach o swoich koleżankach wypowiadała się doświadczona Iwona Niedźwiedź:
- Zagrałyśmy perfekcyjny mecz. Sygnał do walki dała Iza Prudzienica, która zagrała dzisiaj niesamowicie w bramce. Przez cały mecz wynik trzymała też Karolina Kudłacz, za co należą jej się wielkie brawa. A za to, co zrobiła w końcówce Alina Wojtas, czapki z głów. Będziemy tej trójce jutro nosiły bidony przez cały dzień - powiedziała PAP nasza rozgrywająca.
 Niedźwiedź wspomniała też o surowych sędziach:
- Miałyśmy świadomość, że przeciwnik nie może nam odskoczyć na więcej niż dwie bramki. Tylko w takiej sytuacji miałyśmy szansę na sukces. Sędziowie też trochę nam nie pomagali. Wlepili nam mnóstwo kar, jedne słusznie, inne mniej. Pod tym kątem mecz nam się nie udawał, ale byłyśmy za to bardzo skuteczne. Rosjanki wcale nie są złym zespołem, ale chyba my chciałyśmy bardziej wygrać.

Co dalej?
Znamy już kolejne rywalki naszej reprezentacji. W drugiej rundzie turnieju w naszej grupie znalazły się, oprócz Hiszpanek i Węgierek, drużyny z  Norwegii, Danii i Rumunii. Z tymi zespołami grałyśmy już nie raz, nawet na wspomnianych wcześniej MŚ w Serbii i znamy się bardzo dobrze. Nie znaczy to jednak, że będą to łatwe spotkania. Do kolejnej fazy awansują dwa najlepsze zespoły. W wyniku przeniesienia punktów z pierwszej fazy, na pierwszym miejscu w grupie I uplasowała się Norwegia z liczbą 4 punktów. Tuż za nią jest Hiszpania z takim samym wynikiem. Trzecie miejsce zajmują Węgierki (2 punkty), później mamy Danię i Rumunię (po 1 punkcie), a stawkę zamykają Polki, które nie mają na swoim koncie jeszcze żadnej zdobyczy punktowej. Sytuacja jest trudna, ale nie niemożliwa do pokonania.
Jak powiedziała Kinga Grzyb, wszystko zależy od nastawienia:
- Jesteśmy silne. Mimo dwóch porażek cały czas wierzyłyśmy w sukces i jak widać, wiara czyni cuda. Niczego nie obiecuję. Musimy wierzyć w siebie, myśleć pozytywnie, a powinno być wówczas dobrze.
 Wiemy już z kim będziemy grać i wiemy także jakie zmiany czekają reprezentację. Trener Ramussen zapowiedział jedną zmianę w naszej kadrze - bramkarkę Małgorzatę Gapską zastąpi Anna Wysokińska. Nie ma to jednak nic wspólnego z kontuzją czy gorszą dyspozycją Gapskiej. Jest to zwykła zmiana taktyczna, zaplanowana przez trenera. Zobaczymy jakie przyniesie to skutki.
Kolejny ważny sprawdzian naszej drużyny, z reprezentacją Danią, już jutro o godzinie 16.00. Trzymajmy kciuki, aby Polska nadal grała na takim gazie jak podczas meczu z Rosją.