piątek, 13 kwietnia 2012

Srebrna Skra



Tegoroczną edycję Ligi Mistrzów siatkarze bełchatowskiej Skry zakończyli na drugim miejscu, ulegając w finale Zenitowi Kazań. Trzecia lokata przypadła broniącemu tytułu Trentino Volley, a czwartą zajęła drużyna Arkasu Izmir. W Final Four nie zabrakło emocji, zaciętych spotkań i siatkarskiego widowiska na wysokim poziomie. Niestety, nie obyło się też bez kontrowersyjnych decyzji sędziowskich, które mogły zaważyć o końcowej klasyfikacji.


Dwie wielkie drużyny. Prawie 14 tysięcy kibiców zgromadzonych w łódzkiej Atlas Arenie, spragnionych emocji i wspaniałej siatkówki. Pięć setów zaciętej walki, miliony heroicznych obron i efektywnych ataków, hektolitry wylanego ze zmęczenia potu. I jeden blok. A właściwie jeden palec. Palec Jurija Bierieżki, który ostatecznie położył kres naszym marzeniom o złotym medalu  Ligi Mistrzów i sprawił, że z oczu tysięcy Polaków obecnych na hali oraz śledzących zmagania przed telewizorami pociekły łzy.
Tak właśnie można streścić to, co działo się w wielkim finale Ligi Mistrzów. Mecz ten zapewne pozostanie w pamięci siatkarskiej Polski jeszcze przez długi czas. Emocje, które mu towarzyszyły były tak ogromne, że niełatwo szybko się ich pozbyć i chłodnym okiem prześledzić weekendowe wydarzenia.

Nerwowy półfinał
W meczach półfinałowych obie drużyny napotkały na swojej drodze wymagających przeciwników. Łatwiejszą przeprawę miała Skra Bełchatów, która musiała zmierzyć się z tureckim Arkasem Izmir. Mecz zakończył się zwycięstwem bełchatowian 3:0, jednak nie było to łatwe spotkanie. Goście wykazywali się ogromną wolą walki i cały czas nie pozwalali wypracować nam bezpiecznej przewagi. Zwłaszcza w trzecim secie w naszym zespole zapanowała jakaś niemoc i przegrywaliśmy już 1:7. Na szczęście dobry atak Bartosza Kurka i trzy punktowe bloki z rzędu przełamały passę zespołu z Izmiru. Długo jednak nie mogliśmy odzyskać przewagi, to przeciwnicy mieli cztery piłki setowe. Udało się je obronić, a później zakończyć spotkanie przy pierwszej okazji. Niemały udział miał w tym Bartosz Kurek, który w pełni zasłużył na miano najlepszego zawodnika spotkania.

Spotkanie na szczycie
W drugim półfinale Zenit Kazań walczył z Trentino Volley. Drużyn tych chyba nie trzeba nikomu przedstawiać, lista ich tytułów jest bowiem bardzo długa. Dlatego też sztuką niemal niemożliwą było wskazanie faworyta tego spotkania. Mimo tego, minimalna większość głosów przemawiała za zwycięstwem zespołu z Trydentu – aktualnego obrońcy tytułu. Wszyscy kibice włoskiego zespołu pewnie czują się nieco rozczaowani, gdyż obronną ręką z tego spotkania wyszedł Zenit Kazań. Już pierwszy set, wygrany przez Trentino dopiero przy stanie 33:31 pokazywał, że na pewno będzie to ciężkie spotkanie. Każda kolejna odsłona była zażartą walką punkt za punkt, rozstrzygającą się dopiero w końcówkach. Wyjątkiem była ostatnia, czwarta partia, w której postawieni pod ścianą Włosi całkowicie się pogubili i niemal bez oporu pozwolili Zenitowi doprowadzić ten mecz do końca. Rosjanie wygrali całe spotkanie 3:1, przerywając tym samym serię trzech kolejnych triumfów Trentino w Lidze Mistrzów. Sensacyjnie awansowali do finału, gdzie czekała już na nich bełchatowska Skra.

Niedziela pełna emocji
Drugiego dnia rozgrywek miało dojść do rozstrzygnięcia kto zgarnie tytuł najlepszego zespołu Starego Kontynentu. Najpierw jednak czekały nas nieco mniejsze emocje. Przegrani meczy półfinałowych – Arkas Izmir i Trentino Volley – walczyli o swego rodzaju „nagrodę pocieszenia”, czyli brązowy medal tegorocznego czempionatu. To spotkanie było przez większość czasu było przedstawieniem jednego aktora. Mimo niezwykłej waleczności, siatkarze z Turcji nie byli w stanie dotrzymać kroku Trentino. Popełniali zbyt dużo błędów własnych i nie radzili sobie z wysokim poziomem jaki Włosi reprezentowali w ataku czy na zagrywce, czego konsekwencją była przegrana 0:3 (20:25, 19:25, 19:25).
W końcu nadeszła ta chwila. Wypełniona po brzegi Atlas Arena czekała na rozpoczęcie meczu finałowego. Po przeciwnych stronach siatki stanęły PGE Skra Bełchatów i Zenit Kazań. Drużyny reprezentujące bardzo podobny poziom miały stanąć do walki by przekonać się, która z nich zasłużyła na miano Mistza Europy. Mecz ten miał niemal wszystko, czego od tego szczebla rozgrywek można wymagać. Było trochę nerwowości i błędów, jednak one zostały zatuszowane całą masą efektownych ataków, emocjonujących wymian i indywidualnych popisów siatkarskiej elity. Jest jeszcze jedna rzecz, przez którą spotkanie utkwi w głowach kibiców. I niestety nie ma ona wiele wspólnego z czysto sportową rywalizacją.

Błąd na wagę złota
Chodzi o błędną decyzję pana Dejana Jovanovicia , czyli sędziego głównego meczu finałowego. I może jego pomyłka nie byłaby tak rażąca, gdyby nie fakt, że przyznany przez niego punkt zakończył całe spotkanie. Kiedy przy stanie 16:15 dla Zenitu, piłka po naszym bloku wylądowała w aucie, sędzia przyznał punkt gościom. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że po drodze został dotknięty rosyjski blok. Widział to sędzia asystent, Milan Labasta i nie omieszkał poinformować o tym swojego serbskiego kolegi. Ten jednak z miną nieznoszącą sprzeciwu zakończył spotkanie i upuścił swoje stanowisko. Niewielu żywiłoby do niego urazę, gdyby chodziło o zwykły mecz ligowy czy w środku seta. Ale jego, de facto błędna, decyzja zaważyła o kolejności drużyn na podium. Arbiter tej klasy, jaką z pewnością reprezentuje pan Jovanović, mający duże doświadczenie w zawodzie, nie powinien popełniać takich błędów w kluczowych momentach meczów o wysoką stawkę.

Zemściły się niewykorzystane szanse
Gwoli ścisłości, daleka jestem od stwierdzenia, że przegraliśmy złoto Ligi Mistrzów przez sędziego. Zabrał nam ostatnią szansę, bo gdyby znowu był remis, ostateczny wynik mógłby być inny. Jednak tych szans na skończenie meczu mieliśmy zdecydowanie więcej. Mogliśmy to zrobić już w czwartym secie, kiedy mieliśmy pierwszą piłkę meczową po swietnym ataku Mariusza Wlazłego. Wtedy jednak trener Zenitu wziął czas dla swojej drużyny. Po pół minuty zespoły wróciły na boisko, w pole serwisowe powędrował Wlazły i wtedy… Alekno ponownie poprosił o czas. Metoda rosyjskiego szkoleniowca okazała się skuteczna. Wybiła bełchatowian z rytmu, czego skutkiem była zagrywka w siatkę. W końcówce szczęście sprzyjało Zenitowi. W ostatniej akcji tego seta, piłkę do gry wprowadzał Nikołaj Apalikow. Jego serw zatańczył na siatce, po czym spadł w drugi metr boiska, gdzie nie zdążył już Paweł Zatorski.
Początek tie – breaka nastrajał optymistycznie. Wypracowaliśmy sobie trzypunktową przewagę. Jednak Rosjanie nie złożyli jeszcze broni. Szybko odrobili straty i od tamtej chwili trwała niesamowicie wyrównana walka punkt za punkt, cios za cios. Ponownie to my jako pierwsi mogliśmy zakończyć spotkanie. Rosjanom jednak udało się obronić dwie piłki meczowe, a później wypracowali sobie własną. Wspomniane wcześniej obicie bloku przez Michała Winiarskiego, którego rzekomo nie było, zakończyło zmagania tegorocznej Ligi Mistrzów. Niestety, marzenia o złotym medalu musimy odłożyć na przyszły sezon.