niedziela, 7 grudnia 2014

Rekordowa bitwa

 
Rekordowa frekwencja w Atlas Arenie - fot. T. Miksa
1 mecz. 2 utytułowane drużyny. 9 obecnych Mistrzów Świata. I 12,5 tysiąca kibiców na trybunach. Niedzielny mecz w łódzkiej Atlas Arenie był widowiskiem wyjątkowym nie tylko przez walory sportowe. Jeszcze nigdy w historii europejskiej siatkówki meczu ligowego nie obejrzało tak liczne grono widzów. Polska po raz kolejny udowodniła, że jest siatkarską potęgą - zarówno, jeśli chodzi o poziom sportowy, jak i organizacyjny.

Ze względu na ogromne zainteresowanie siatkówką w Polsce, postanowiono przenieść niedzielny mecz pomiędzy Skrą Bełchatów a Asseco Resovią Rzeszów do jednej z większych hal w Polsce. Mimo ponad 12 tysięcy miejsc, bilety rozeszły się w błyskawicznym tempie.
Sam Karol Kłos, środkowy PGE Skry Bełchatów tak komentował po meczu sytuację na trybunach:
- Na pewno nie cała hala nam kibicowała, ale większa część, co było widać i słychać. Praktycznie całe trybuny były żółte z przerwą w pasy. Cieszę się, że byli zarówno nasi kibice, jak i Resovii. Można było się poczuć jak na meczu reprezentacji - chwalił siatkarz.

Popis lidera
Sam mecz, mógł nieco rozczarować. Choć na boisku pojawiły się same wielkie nazwiska, gdyż trenerzy postawili na swoich najmocniejszych zawodników, widowisko było niemal całkowicie jednostronne.Tylko pierwsze akcje inauguracyjnego seta, były wymianą punkt za punkt. Im dalej, tym większą przewagę wypracowywali sobie Bełchatowianie, grający w roli gospodarza. Zdobywali punkty w ataku, bloku, a błędy popełniane na zagrywce nie groziły utratą kontroli nad tym, co działo się na parkiecie. Bez specjalnego wysiłku podopieczni Miguela Falasci "dowieźli" prowadzenie do końca i pewnie wygrali 25:19.
Druga odsłona z początku wydawała się bliźniaczo podobna do pierwszej. Siatkarze Skry szybko jednak złapali swój rytm z pierwszego seta i doprowadzili do stanu 12:9. Kiedy sytuacja nie chciała ulec zmianie, na boisko wszedł młody zawodnik Rzeszowa - Dawid Dryja. Jego dwie świetne zagrywki z rzędu pozwoliły drużynie przyjezdnych na zniwelowanie straty do jednego punktu (16:17). Przebudzenie Pasów trwało jednak tylko chwilę. Konsekwentnie tracili kolejne punkty, popełniając coraz więcej błędów. Set zakończył się porażką podopiecznych Andrzeja Kowala 20:25.
Trzecia partia była tylko formalnością. Resoviacy nadal nie potrafili zdominować świetnie dysponowanego rywala. Pierwszą przerwę techniczną zakończyli trzypunktową stratą. Później było już tylko gorzej. Świetnie prezentował się Facundo Conte, który wykorzystywał niemal każdą piłkę, czym zasłużył sobie na tytuł MVP całego spotkania. Kiedy tablica wyników wskazywała 18:11 dla gospodarzy, stało się niemal jasne, że nie ma szans na odwrócenie losów tego spotkania. Rzeszowianie zdobyli jeszcze kilka punktów, przewagi jednak nie zdobyli i ta odsłona zakończyła się wynikiem 25:20 i zdecydowanym zwycięstwem gospodarzy 3:0.

Okiem kibica
W życiu byłam już na kilkunastu spotkaniach. Miałam okazję oglądać na żywo zmagania Skry Bełchatów w Lidze Mistrzów, widziałam popisy naszych reprezentacji - męskiej i kobiecej. Mecz ligowy był jednak zupełnie nowym, niesamowitym przeżyciem.
Kiedy grają ze sobą dwie polskie drużyny, a na widowni zasiadają kibice i jednych, i drugich, rozpoczyna się prawdziwa wojna. Wrzawa  na trybunach jest jeszcze większa niż na meczach reprezentacyjnych. Kluby Kibica gospodarzy i przyjezdnych toczą walkę na doping, nie ustają śpiewy, mające zagrzewać ukochaną drużynę do walki. Fani przekrzykują się, próbując udowodnić która strona jest lepsza, która zasłużyła na zwycięstwo. Na trybunach wykwitają ogromne flagi w barwach dwu klubów. Oprawa jest naprawdę wspaniała. Ciekawym pomysłem wykazali się także organizatorzy, którzy w niedzielę pozwolili nam obejrzeć bitwę maskotek. Podczas przerw na parkiet wybiegała bełchatowska Pszczoła i rzeszowski wilk Soviak, którzy urządzali sobie taneczny pojedynek. Wszystko to tworzyło naprawdę wyjątkowe widowisko, które dostarczało kolejnych niezapomnianych wrażeń.

0 komentarze:

Prześlij komentarz