sobota, 25 sierpnia 2012

Olimpijski żal

Kiedy mamy do czynienia z wielkimi nadziejami, rozczarowania są jeszcze większe. Przekonali się o tym niedawno kibice siatkarskiej reprezentacji Polski.





Dobre złego początki

Początek olimpijskich zmagań naszych siatkarzy nie zapowiadał takiego obrotu sprawy. Na inaugurację przyszło nam zmierzyć się z Włochami, drużyną znaną przez całe siatkarskie środowisko. Jednak przed Igrzyskami Polacy niejednokrotnie udowadniali, że są w stanie wygrywać z każdym. Reprezentanci Italii tylko w pierwszym secie byli dla nas realnym zagrożeniem, a później Biało - Czerwoni systematycznie powiększali swoją przewagę. W ostatniej partii zdeklasowali utytułowanego rywala, a Bartosz Kurek zakończył spotkanie efektownym asem serwisowym, co tylko przypieczętowało wygraną 3:1 (21:25, 25:20, 25:23, 25:14).


Zimny prysznic

Później przyszedł czas na Bułgarię. Jest to dla nas rywal niewygodny i nieraz przegrywaliśmy z nimi na ważnych imprezach. Niestety tak było też i tym razem. Zaczęliśmy od niewielkiego prowadzenia, jednak nasza gra z akcji na akcję zaczynała się psuć. Bułgarzy spokojnie kontrolowali przebieg spotkania, nie pomagały roszady w składzie. Udało nam się rozwinąć skrzydła tylko w trzecim secie, kiedy to dzięki odważnej i, co ważniejsze, skutecznej grze wygraliśmy 25:13. Ta partia tylko rozbudziła w Polakach nadzieje, które zostały ostatecznie rozwiane przez Tsvetana Sokolowa i jego drużynę. Mecz zakończył się porażką Biało - Czerwonych 1:3 (22:25, 27:29, 25:13, 23:25), która od razu została okrzyknięta sensacyjną.



Powrót na właściwy tor

Na szczęście kiedy po drugiej stronie siatki stanęli Argentyńczycy, obraz naszej gry diametralnie się zmienił. Od początku wszystko toczyło się pod dyktando podopiecznych Andrei Anastasiego. Polacy wykazali się bardzo mądrym rozgrywaniem akcji, co owocowało rosnącą przewagą. Świetne zagrywki Michała Ruciaka czy Jakuba Jarosza siały spustoszenie wśród Argentyńskich przyjmujących. Tym razem bez większych problemów zakończyliśmy mecz w trzech setach (25:18, 25:20, 25:26).


Dopełnienie formalności

Wielka Brytania, jako gospodarz Olimpiady, nie musiała brać udziału w żadnych eliminacjach. Nic więc dziwnego, że skrzętnie to wykorzystała i wystawiła swoich przedstawicieli we wszystkich dyscyplinach. Nawet w siatkówce, która na Wyspach nie stoi na najwyższym poziomie. Dlatego też ten mecz miał być tylko formalnością. I tak też było. Polska nie pozwoliła rywalom przekroczyć bariery 20 punktów zdobytych w secie, zwyciężając do 16, 19 i 18. Krzysztof Ignaczak, libero polskiej reprezentacji skwitował ten mecz słowami: "Zespół Wielkiej Brytanii był budowany z myślą o igrzyskach i ten poziom sportowy nie jest tak wysoki, jak pozostałych drużyn tu grających. Rywale walczyli jak mogli i trzeba przyznać, że zostawili kawał serducha na boisku. Czasami jednak treningi są bardziej męczące, bo w składzie mamy 12 równych zawodników i ten poziom na zajęciach jest bardzo wysoki."


Problemy z kangurami

Po tym meczu Biało - Czerwoni mieli już zapewniony awans do ćwierćfinału. Do rozstrzygnięcia pozostawała tylko kwestia z którego miejsca się to uda. Wystarczyła tylko wygrana z Australią, by utrzymać się na pozycji lidera. Po raz kolejny jednak okazało się, że siatkówka jest sportem nieprzewidywalnym i wszystko zależy od dyspozycji dnia. Żegnający się z turniejem Australijczycy od pierwszych piłek stawili nam niespodziewany opór. Nasi przyjmujący nie radzili sobie z zagrywkami rywali, co skutkowało niską skutecznością w ataku. Nie pomagały zmiany, postawieni pod ścianą Polacy grali coraz gorzej. Może to nam zabrakło sportowej agresji, woli walki, a może to grający bez presji, zlekceważeni Australijczycy mieli coś do udowodnienia. Faktem jest to, że reprezentanci Polski przegrali 1:3 (21:25, 22:25, 25:18, 22:25).



Koniec marzeń

Drugie miejsce w grupie oznaczało, że w ćwierćfinale rozgrywek będzie nam dane zmierzyć się z Rosjanami. Jest to drużyna doskonale znana Polakom, a mecze z nią zawsze dostarczają nam masę emocji. W tym wypadku nie były to takie emocje, jakich byśmy sobie życzyli. Podopieczni Władimira Alekno szybko objęli prowadzenie. Mocne zagrywki odrzucały naszą drużynę do siatki i mieliśmy problemy z dokładnym dograniem piłki. Jednak nawet gdy chwilę później, drużyna Spornej zaczęła masowo popełniać błędy, nie potrafiliśmy tego wykorzystać i objąć prowadzenia. Dopiero w drugim secie nastąpiło "przebudzenie" naszego zespołu. Zaczęliśmy atakować odważniej i w końcu skuteczniej. Kiedy jednak set wstąpił w decydującą fazę, nie potrafiliśmy wykazać się tą odpornością psychiczną, która towarzyszyła nam w spotkaniach Ligi Światowej. W trzeciej partii rozbici Polacy nie potrafili podjąć wyrównanej walki. Grali zbyt nerwowo, pozwalając czołowym rosyjskim armatom, jak Michajłow czy Muserski, na prezentowanie swoich umiejętności.



Chwila zastanowienia

Mecz z Rosją, przegrany 0:3 (17:25, 23:25, 21:25), ostatecznie rozwiał nasze marzenia o olimpijskim medalu. Polacy jechali do Londynu jako jeden z głównych pretendentów do złota, ale jak się okazało, presja była zbyt duża. Od początku sezonu zachwycali piękną grą, efektownymi zwycięstwami i ogromną wolą walki, wystarczy przypomnieć sobie tegoroczne finały Ligi Światowej. Wróciliśmy z nich ze złotym medalem, pokonując po drodze takie potęgi jak Brazylia czy USA. Nic więc dziwnego, że na barkach reprezentacji spoczęła ogromna odpowiedzialność. Zaczęło się "pompowanie balonika", przytaczano całą masę statystyk, które miały udowodnić, że Polska jest aktualnie najsilniejszą drużyną świata. Chyba nikt nie ukrywał, że oczekuje medalu Olimpijskiego, a brak złota pozostawi niedosyt. Spełnił się jednak inny scenariusz. Zdecydowanie gorszy. Nie można jednak od razu zalać Biało - Czerwonych falą krytyki. Owszem, to właśnie Igrzyska Olimpijskie były najważniejszą imprezą tego sezonu, trzeba jednak pamiętać o tym, ze z trzech pozostałych wróciliśmy z medalami. Najpierw srebro w Pucharze Świata, następnie brąz Mistrzostw Europy, a na koniec wspomniane wcześniej złoto Ligi Światowej. Czy to naprawdę zbyt mało? Bądźmy kibicami Reprezentacji, nie sukcesu, a za cztery lata będziemy mogli sięgnąć po marzenia.