piątek, 12 grudnia 2014

Z nożem na gardle

 
Fot. PAP
Zarówno męskiej, jak i kobiecej reprezentacji naszych piłkarzy ręcznych można przypisać jedno - ich mecze wywołują skrajne emocje i trzymają w napięciu do ostatnich chwil. Ile razy zdarzało się, że dopiero w ostatnich sekundach ważyły się nasze losy na ważnych imprezach. Chyba wszyscy pamiętają te sławetne 15 sekund Bogdana Wenty, które dały szczypiornistom awans do półfinału Mistrzostw Świata w 2009r. Może nie aż tak dramatycznie, ale na pewno emocjonująco, było podczas czwartkowego meczu Polek z Rosjankami, w ostatniej kolejce I fazy Mistrzostw Europy.


Mecz o wszystko
To była nasza ostatnia szansa. Po dwóch porażkach, tym bardziej bolesnych, bo odniesionych po tragicznej grze, Biało-czerwone miały jeszcze możliwość zagrania w drugiej rundzie. Trzeba było tylko wygrać z Rosjankami. Tylko tyle i aż tyle. Styl, w jakim Polki zaczęły te Mistrzostwa nie napawał optymizmem. Popełniały proste błędy, nie potrafiły nawiązać walki z poprzednimi rywalkami. Choć padały wielkie słowa i obietnice, nie wiadomo było czy rzeczywiście wielkie odrodzenie ma szansę nastąpić. Aby awansować, Polska reprezentacja potrzebowała pełnej puli punktów, gdy naszym przeciwniczkom wystarczyłby awans. Miałyśmy wiele do stracenia, ale jeszcze więcej do zyskania.

Początek meczu wyglądał dobrze. Polki uzyskały nieznaczną przewagę i nie traciły jej nawet pomimo gry w podwójnym osłabieniu. Wtedy jednak nadeszła magiczna ósma minuta, po której, tak jak w poprzednich meczach, coś w naszej grze się zepsuło. Nasz zespół ogarnęła dziwna niemoc, skrzętnie wykorzystana przez Rosjanki, które zdobyły cztery bramki z rzędu i wygrywały 5:2. Po dłuższej chwili udało się jednak wrócić na poprzednie tory i nawiązałyśmy kontakt z przeciwniczkami. Świetnie w bramce spisywała się Izabela Prudzienica, nie dopuszczając rywalek do naszej bramki. Wspomagała ją w tym naprawdę solidna defensywa, momentami nawet zbyt skuteczna, co owocowało wykluczeniami. Podczas całego spotkania Polki przesiedziały na ławce aż 18 minut. Pierwsza połowa skończyła się jednak dwubramkową przewagą Biało-czerwonych (13:11).
Druga połowa rozpoczęła się od wymiany cios za cios. Na każde nasze trafienie, Rosjanki odpowiadały swoim. Dopiero kwadrans przed końcem spotkania sytuacja uległa zmianie. Po dwóch bramkach z rzędu, reprezentantki Sbornej prowadziły 22:20. W tej fazie meczu było to niebezpieczne. Na całe szczęście, w naszej bramce rządziła Prudzienica, która powstrzymała atak Rosjanek. Podopieczne Kima Rasmussena nie miały już nic do stracenia, a wręcz przeciwnie - były głodne zwycięstwa. Zaczęły bardzo dobrze grać w ofensywie i pięć minut przed końcem spotkania wysunęły się na prowadzenie 26:24. Świetnie działała nasza obrona, Polki przejmowały w końcówce większość piłek i wyprowadzały przemyślane, spokojne kontry. W utrzymaniu zwycięstwa nie przeszkodziła nawet trzecia kara dla Moniki Stachowskiej, która zaowocowała czerwoną kartką. Wynik przypieczętowała Alina Wojtas, zdobywając trzy fantastyczne gole z rzędu. Anna Punko zdobyła jeszcze dla Rosjanek trafienie z karnego, ale nie wpłynęło to na końcowy wynik. Reprezentacja Polski zwyciężyła 29:23.


Druga twarz
Pierwszym, co cisnęło mi się na usta po tym spotkaniu było: "Dziewczyny, dlaczego nie można było tak grać od początku?" O ile mniej nerwów i stresu kosztowałoby to nie tylko kibiców, ale też same zawodniczki. Najważniejsze jest jednak to, że Polki zdołały wywalczyć sobie awans. Po meczu cieszyły się tak, jakby zdobyły co najmniej Mistrzostwo Świata. Czemu się jednak dziwić? Udało im się pokonać własne słabości, podnieść się z kolan, udowodnić wszystkim, że mogą i potrafią. Teraz ludzie będą pamiętać nie o tym, że podopieczne Kima Rasmussena przegrały dwa pierwsze spotkania w tragicznym stylu, ale o tym jak wspaniale poradziły sobie z Rosjankami. Jeśli chcemy kurczowo trzymać się aluzji i porównań do zeszłorocznego światowego czempionatu, to właśnie wczoraj, w tym trzecim meczu mogliśmy zobaczyć tę drużynę, która zajęła wtedy czwarte miejsce. Biało-czerwone pokazały to za co kibice pokochali je rok temu - charakter, świetną grę i walkę do ostatniej sekundy. Tak jak obiecywały, zostawiły serce na boisku i osiągnęły cel.
Kim Rasmussen, trener reprezentacji, w końcu miał powody do zadowolenia:
- Dziewczyny pokazały niesamowity charakter. Świetnie rozegrały ten mecz w swoich głowach. Graliśmy mądrze. Nie podejmowaliśmy niepotrzebnego ryzyka. Dobrze rozgrywaliśmy momenty w przewadze. Jak do tego wszystkiego dołożyć polskie serce i ducha walki, to cud może się zawsze wydarzyć. W taki sposób właśnie chcemy grać - tłumaczył szczęśliwy selekcjoner reprezentacji Polski.

Najbardziej chwalonymi zawodniczkami były, tradycyjnie już, kapitan Karolina Kudłacz i rozgrywająca Alina Wojtas, które razem zdobyły ponad połowę bramek dla naszej reprezentacji. Pochwały zebrała także Izabela Prudzienica, bez której mecz mógłby wyglądać o wiele gorzej.
W samych superlatywach o swoich koleżankach wypowiadała się doświadczona Iwona Niedźwiedź:
- Zagrałyśmy perfekcyjny mecz. Sygnał do walki dała Iza Prudzienica, która zagrała dzisiaj niesamowicie w bramce. Przez cały mecz wynik trzymała też Karolina Kudłacz, za co należą jej się wielkie brawa. A za to, co zrobiła w końcówce Alina Wojtas, czapki z głów. Będziemy tej trójce jutro nosiły bidony przez cały dzień - powiedziała PAP nasza rozgrywająca.
 Niedźwiedź wspomniała też o surowych sędziach:
- Miałyśmy świadomość, że przeciwnik nie może nam odskoczyć na więcej niż dwie bramki. Tylko w takiej sytuacji miałyśmy szansę na sukces. Sędziowie też trochę nam nie pomagali. Wlepili nam mnóstwo kar, jedne słusznie, inne mniej. Pod tym kątem mecz nam się nie udawał, ale byłyśmy za to bardzo skuteczne. Rosjanki wcale nie są złym zespołem, ale chyba my chciałyśmy bardziej wygrać.

Co dalej?
Znamy już kolejne rywalki naszej reprezentacji. W drugiej rundzie turnieju w naszej grupie znalazły się, oprócz Hiszpanek i Węgierek, drużyny z  Norwegii, Danii i Rumunii. Z tymi zespołami grałyśmy już nie raz, nawet na wspomnianych wcześniej MŚ w Serbii i znamy się bardzo dobrze. Nie znaczy to jednak, że będą to łatwe spotkania. Do kolejnej fazy awansują dwa najlepsze zespoły. W wyniku przeniesienia punktów z pierwszej fazy, na pierwszym miejscu w grupie I uplasowała się Norwegia z liczbą 4 punktów. Tuż za nią jest Hiszpania z takim samym wynikiem. Trzecie miejsce zajmują Węgierki (2 punkty), później mamy Danię i Rumunię (po 1 punkcie), a stawkę zamykają Polki, które nie mają na swoim koncie jeszcze żadnej zdobyczy punktowej. Sytuacja jest trudna, ale nie niemożliwa do pokonania.
Jak powiedziała Kinga Grzyb, wszystko zależy od nastawienia:
- Jesteśmy silne. Mimo dwóch porażek cały czas wierzyłyśmy w sukces i jak widać, wiara czyni cuda. Niczego nie obiecuję. Musimy wierzyć w siebie, myśleć pozytywnie, a powinno być wówczas dobrze.
 Wiemy już z kim będziemy grać i wiemy także jakie zmiany czekają reprezentację. Trener Ramussen zapowiedział jedną zmianę w naszej kadrze - bramkarkę Małgorzatę Gapską zastąpi Anna Wysokińska. Nie ma to jednak nic wspólnego z kontuzją czy gorszą dyspozycją Gapskiej. Jest to zwykła zmiana taktyczna, zaplanowana przez trenera. Zobaczymy jakie przyniesie to skutki.
Kolejny ważny sprawdzian naszej drużyny, z reprezentacją Danią, już jutro o godzinie 16.00. Trzymajmy kciuki, aby Polska nadal grała na takim gazie jak podczas meczu z Rosją.

czwartek, 11 grudnia 2014

Równia pochyła

Fot. Michał Stańczyk

Czasami porażki motywują. Sprawiają, że sportowcy odnajdują w sobie siłę i wolę walki, chcą zatrzeć niemiłe wrażenie, jakie wywarli swoją postawą. Na nasze nieszczęście, ta ewentualność nie wystąpiła w przypadku Polskich szczypiornistek. Podopieczne Kima Rasmussena przegrały swój drugi mecz na Mistrzostwach Europy.

Brak wsparcia
Po pierwszym meczu istotny dla nas był także wynik spotkania między Węgrami a Rosją. Nawet tutaj szczęście nam nie sprzyjało, ponieważ nasze przyszłe przeciwniczki podzieliły się punktami po wyniku 29:29. Korzystniej byłby, aby choć jeden zespół pozostał bez punktu. W przypadku wygranej Rosjanek nad Hiszpankami Polki bezwzględnie musiałyby wygrać z naszymi wschodnimi sąsiadkami. Iberyjki nie dały jednak wyrwać sobie choć punktu, wygrywając 25:24. Z naszej perspektywy znaczyło to tyle, że wciąż mamy szansę na awans do drugiej rundy. Trzeba było tę szansę jeszcze wykorzystać.

Koncert błędów
Mecz z Madziarkami miał być łatwiejszy. Biało - czerwone rozgrywały już drugi mecz, a powszechnie wiadomo, że to początki sprawiają najwięcej problemów. Pierwsze minuty spotkania mogły dawać nadzieję, że będzie dobrze. Szybko okazało się, że był to chwilowy przebłysk. Tak jak w meczu inauguracyjnym, tak i teraz Polki zaczęły popełniać błędy, szczelna na początku obrona zaczęła się sypać a w ataku całkowicie brakowało nam skuteczności. Kiedy przegrywaliśmy już 5:11, Kim Rasmussen postanowił wprowadzić zmienniczki - Joannę Drabik i Klaudię Pielesz. Okazało się to tylko chwilowym sposobem na poprawę złej dyspozycji Biało-czerwonych. Na przerwę schodziły z wynikiem 7:14.
W drugiej partii niewiele się zmieniło.Podopieczne duńskiego trenera nie potrafiły wykorzystać okresów gry w przewadze, popełniały proste błędy i gubiły podania. Węgierki spuściły z tonu dopiero 10 minut przed końcem spotkania, kiedy to, niemające nic do stracenia Polki zaczęły gonić wynik. Zmniejszyły stratę z dziewięciu do pięciu bramek. Było jednak zdecydowanie za późno. Zamiast rozegrać atak pozycyjny, Biało-czerwone próbowały rzucać co kończyło się stratami i szybkimi kontrami Węgierek. Ostatnią szansę zmarnowała Iwona Niedźwiedź, która grała z obolałą stopą i nie była zbyt skuteczna.

Jak nie grać w szczypiorniaka
Polskie szczypiornistki w meczu z Węgrami zaprezentowały poziom jeszcze gorszy niż w poprzednim spotkaniu. Pozwalały rywalkom na wszystko, jeśli juz próbowały nawiązywać kontakt, były to tylko chwilowe zrywy.  
Na pomeczowej konferencji swojego rozczarowania nie krył trener, Kim Rasmussen:
- Pierwsza połowa była bardzo słaba w naszym wykonaniu. Graliśmy źle. W ataku, kiedy trzeba było biec w lewo, my biegliśmy w prawo, kiedy trzeba było w prawo, my biegliśmy w lewo. Nie poznawałem swojego zespołu. - mówił selekcjoner reprezentacji Polski, który był zły na rozwój sytuacji. - Po przerwie było lepiej, jednak w wielu momentach podejmowaliśmy złe decyzje, chcieliśmy za szybko zdobyć bramkę i niepotrzebnie przeprowadzaliśmy indywidualne akcje, które zwykle kończyły się stratą

 a Iwona Niedźwiedź skwitowała postawę swojej drużyny, krótkim zdaniem: "-Wypada tylko przeprosić kibiców." Widać było, że Biało-czerwone są kompletnie przybite takim stanem rzeczy. Żadna z zawodniczek nie potrafiła wyjaśnić co jest przyczyną aż tak tragicznej gry. Na każde wspomnienie o zeszłorocznych Mistrzostwach Świata, na których Polki zajęły czwarte miejsce, pojawiały się komentarze, że to zupełnie różne imprezy i nie ma co ich porównywać.
Tak na ten temat wypowiedziała się bramkarka naszej reprezentacji, Małgorzata Gapska:
To są zupełnie inne zawody, inne przeciwniczki i przede wszystkim inny tok przygotowań. Wtedy miałyśmy więcej czasu na poznanie siebie, naszego tempa akcji. Były dwa tygodnie, codziennie po dwa treningi. Miałyśmy również czas na rozkręcenie się w turnieju, bo na początku były łatwe rywalki. Tutaj tego zabrakło. Taki jest jednak sport i trzeba to przyjąć. Nie jesteśmy zadowolone z siebie i sposobu, w jaki przegrałyśmy mecze, a niech pan uwierzy, można schodzić z parkietu po przegranym spotkaniu z podniesioną głową. Miejmy nadzieję, że te dwie porażki czegoś nas nauczyły i będzie przełom z Rosją. Jeżeli nie, to będzie smutno, bo trzeba będzie szybko wrócić do domu. Nie chcę jednak teraz o tym myśleć. Dzisiaj trzeba skończyć żałobę po wczorajszym meczu i czas zacząć myśleć pozytywnie.

Nie tylko Gapska nawoływała do otrząśnięcia się po porażce. Inne zawodniczki też wskazywały, że bardzo ważnym krokiem będzie teraz zapomnienie o dwóch kompletnie nieudanych spotkaniach i podejście do meczu z Rosją z chłodną głową. Pojawiały się też obietnice i słowa mające wlać nadzieję w serca kibiców.
Druga goalkeeperka Biało-czerwonych, Izabela Prudzienica, zapewniała:
 
- To są mistrzostwa Europy, tu grają najlepsze drużyny. Walczymy, dajemy z siebie wszystko do ostatniej sekundy. Czasami to nie wychodzi, ale starałyśmy się gonić rywalki - powiedziała Prudzienica - Zwycięstwo Hiszpanek oznacza, że mamy ostatnią szansę w spotkaniu z Rosją. Zagramy o nasz honor. Będziemy się starać ze wszystkich sił. Mogę obiecać, że zostawimy serce na boisku.

Nam pozostaje tylko mieć nadzieję, że Polki rzeczywiście otrząsną się po laniu jakie zgotowały im reprezentacje Hiszpanii i Węgier. Mecz z Rosją, który odbędzie się już dziś o godzinie 18.15 jest meczem o być albo nie być na tym turnieju. Naszym przeciwniczkom do awansu wystarczy tylko remis, ale dla nas liczy się tylko zwycięstwo. Teraz już wszystko w naszych rękach.

poniedziałek, 8 grudnia 2014

Trudne początki

 
Fot. Norbert Barczyk


Rozpoczęły się właśnie Mistrzostwa Europy piłkarek ręcznych, organizowane wspólnie przez Węgry i Chorwację. Biało - czerwone nie mogą jednak dobrze wspominać swojego pierwszego meczu.

Piłka ręczna, zwłaszcza kobieca, w Polsce jest sportem, może nie tyle niszowym, co niedocenianym. Pomijając ważne międzynarodowe imprezy, zainteresowanie tą dziedziną jest raczej umiarkowane. Polskie szczypiornistki zyskały sobie grono kibiców po ostatnich Mistrzostwach Świata, na których podopieczne duńskiego trenera, zajęły czwarte miejsce. Zaostrzyło to apetyty kibiców na sukces na europejskim podwórku.Od początku jednak było wiadomo, że łatwo nie będzie. "Polską" grupę tworzą bowiem takie drużyny jak Hiszpania, Węgry i Rosja, będące od lat elitą światowego handballa.

Zimny prysznic
Na początek przyszło nam zmierzyć się z reprezentantkami z Półwyspu Iberyjskiego. Hiszpanki, brązowe medalistki ostatnich Igrzysk Olimpijskich, nie były łatwym przeciwnikiem. Mimo dobrego początku, kiedy Polski starały się nawiązać walkę z rywalkami, nie pozwalały im uciec na zbyt dużą odległość punktową. W pewnym momencie, udało im się nawet wypracować przewagę. Jednak im dalej, tym gorzej działo się w naszym obozie. Podopieczne Kima Rasmussena, traciły piłkę, popełniały proste błędy i nie potrafiły powstrzymać rozpędzonych Hiszpanek. Druga połowa całkowicie należała do naszych przeciwniczek, które spokojnie kontrolowały wynik i stało się jasne, że nie jesteśmy w stanie wydrzeć im zwycięstwa. Najjaśniejszymi punktami naszej drużyny były Alina Wojtas i Karolina Kudłacz, które razem zdobyły ponad połowę bramek w niedzielnym meczu. Nie wystarczyło to jednak, aby wygrać z Hiszpankami. Mecz zakończył się przegraną Biało - czerwonych 22:29.

Kim Rasmussen, selekcjoner reprezentacji Polski tak skomentował postawę swoich podopiecznych:
- Wykonaliśmy dużą pracę przed tym turniejem i przed tym meczem, ale to nie wystarczyło. Rywalki karały nas za każdą niewykorzystaną szansę. Myśląc o zwycięstwie, nie powinniśmy mieć tak dużo strat i niewykorzystanych sytuacji - żalił się Duńczyk - Zawsze jestem zawiedziony po porażkach w takim stylu. Popełniliśmy za dużo prostych błędów. Zabrakło nam profesjonalizmu i cynizmu w naszej grze. Nie potrafię sobie ciągle wytłumaczyć, jak to możliwe, że wyrzuciliśmy dziewięć piłek w aut w trakcie meczu. Takie straty kosztowały nas wiele.

Pecha ciąg dalszy
W niedzielnym meczu kontuzji doznała nasza podstawowa rozgrywająca - Iwona Niedźwiedź. W 49. minucie spotkania, przy stanie 19:23 zeszła z boiska, skarżąc się na ból stopy. Z początku wszystko wyglądało bardzo źle i Niedźwiedź od razu po meczu została przewieziona do szpitala na badania. Na całe szczęście okazało się, że kontuzja nie jest na tyle poważna, aby wykluczyć rozgrywającą na całe Mistrzostwa. Ból okazał się mieć związek z rozcięgnem podeszwowym, z urazem którego Polka zmaga się już od kilku tygodni.
Sama zawodniczka tak wypowiedziała się dziś na temat swojej kontuzji:
Kiedy w czasie meczu poczułam ból, byłam przekonana, że sobie coś uszkodziłam w stopie. Dlatego może to tak groźnie wyglądało. Na całe szczęście jest jak najbardziej OK. Wszystkie badania diagnostyczne wykluczyły jakąkolwiek poważniejszą kontuzję. Ze sztabem medycznym mocno pracujemy nad tym, żebym była gotowa do gry już we wtorek, w meczu z Węgierkami, w co głęboko wierzę. - mówiła rozgrywająca.

Kolejny mecz fazy grupowej już jutro o godzinie 20:30. Rywalem Polek będzie tym razem reprezentacja Węgier, która w swoim pierwszym meczu zremisowała z Rosją 29:29.

niedziela, 7 grudnia 2014

Rekordowa bitwa

 
Rekordowa frekwencja w Atlas Arenie - fot. T. Miksa
1 mecz. 2 utytułowane drużyny. 9 obecnych Mistrzów Świata. I 12,5 tysiąca kibiców na trybunach. Niedzielny mecz w łódzkiej Atlas Arenie był widowiskiem wyjątkowym nie tylko przez walory sportowe. Jeszcze nigdy w historii europejskiej siatkówki meczu ligowego nie obejrzało tak liczne grono widzów. Polska po raz kolejny udowodniła, że jest siatkarską potęgą - zarówno, jeśli chodzi o poziom sportowy, jak i organizacyjny.

Ze względu na ogromne zainteresowanie siatkówką w Polsce, postanowiono przenieść niedzielny mecz pomiędzy Skrą Bełchatów a Asseco Resovią Rzeszów do jednej z większych hal w Polsce. Mimo ponad 12 tysięcy miejsc, bilety rozeszły się w błyskawicznym tempie.
Sam Karol Kłos, środkowy PGE Skry Bełchatów tak komentował po meczu sytuację na trybunach:
- Na pewno nie cała hala nam kibicowała, ale większa część, co było widać i słychać. Praktycznie całe trybuny były żółte z przerwą w pasy. Cieszę się, że byli zarówno nasi kibice, jak i Resovii. Można było się poczuć jak na meczu reprezentacji - chwalił siatkarz.

Popis lidera
Sam mecz, mógł nieco rozczarować. Choć na boisku pojawiły się same wielkie nazwiska, gdyż trenerzy postawili na swoich najmocniejszych zawodników, widowisko było niemal całkowicie jednostronne.Tylko pierwsze akcje inauguracyjnego seta, były wymianą punkt za punkt. Im dalej, tym większą przewagę wypracowywali sobie Bełchatowianie, grający w roli gospodarza. Zdobywali punkty w ataku, bloku, a błędy popełniane na zagrywce nie groziły utratą kontroli nad tym, co działo się na parkiecie. Bez specjalnego wysiłku podopieczni Miguela Falasci "dowieźli" prowadzenie do końca i pewnie wygrali 25:19.
Druga odsłona z początku wydawała się bliźniaczo podobna do pierwszej. Siatkarze Skry szybko jednak złapali swój rytm z pierwszego seta i doprowadzili do stanu 12:9. Kiedy sytuacja nie chciała ulec zmianie, na boisko wszedł młody zawodnik Rzeszowa - Dawid Dryja. Jego dwie świetne zagrywki z rzędu pozwoliły drużynie przyjezdnych na zniwelowanie straty do jednego punktu (16:17). Przebudzenie Pasów trwało jednak tylko chwilę. Konsekwentnie tracili kolejne punkty, popełniając coraz więcej błędów. Set zakończył się porażką podopiecznych Andrzeja Kowala 20:25.
Trzecia partia była tylko formalnością. Resoviacy nadal nie potrafili zdominować świetnie dysponowanego rywala. Pierwszą przerwę techniczną zakończyli trzypunktową stratą. Później było już tylko gorzej. Świetnie prezentował się Facundo Conte, który wykorzystywał niemal każdą piłkę, czym zasłużył sobie na tytuł MVP całego spotkania. Kiedy tablica wyników wskazywała 18:11 dla gospodarzy, stało się niemal jasne, że nie ma szans na odwrócenie losów tego spotkania. Rzeszowianie zdobyli jeszcze kilka punktów, przewagi jednak nie zdobyli i ta odsłona zakończyła się wynikiem 25:20 i zdecydowanym zwycięstwem gospodarzy 3:0.

Okiem kibica
W życiu byłam już na kilkunastu spotkaniach. Miałam okazję oglądać na żywo zmagania Skry Bełchatów w Lidze Mistrzów, widziałam popisy naszych reprezentacji - męskiej i kobiecej. Mecz ligowy był jednak zupełnie nowym, niesamowitym przeżyciem.
Kiedy grają ze sobą dwie polskie drużyny, a na widowni zasiadają kibice i jednych, i drugich, rozpoczyna się prawdziwa wojna. Wrzawa  na trybunach jest jeszcze większa niż na meczach reprezentacyjnych. Kluby Kibica gospodarzy i przyjezdnych toczą walkę na doping, nie ustają śpiewy, mające zagrzewać ukochaną drużynę do walki. Fani przekrzykują się, próbując udowodnić która strona jest lepsza, która zasłużyła na zwycięstwo. Na trybunach wykwitają ogromne flagi w barwach dwu klubów. Oprawa jest naprawdę wspaniała. Ciekawym pomysłem wykazali się także organizatorzy, którzy w niedzielę pozwolili nam obejrzeć bitwę maskotek. Podczas przerw na parkiet wybiegała bełchatowska Pszczoła i rzeszowski wilk Soviak, którzy urządzali sobie taneczny pojedynek. Wszystko to tworzyło naprawdę wyjątkowe widowisko, które dostarczało kolejnych niezapomnianych wrażeń.