Za nami inauguracja kolejnej, już
23, edycji Ligi Światowej. Biało – Czerwoni zaliczyli dobry występ, jednak nie
obyło się bez nerwów, niemiłych niespodzianek i nadmiaru emocji.
W miniony weekend w różnych częściach globu rozpoczęły się pierwsze
rozgrywki. Polska, rywalizująca w grupie B z Kanadą, Finlandią i Brazylią,
wyruszyła na podbój Ameryki Północnej, do Toronto. Formuła turnieju znowu
uległa zmianie i w odróżnieniu od poprzednich lat czekały nas nie dwa, a trzy
mecze. Mecze z rywalami trudnymi, jednak całkowicie pozostającymi w naszym
zasięgu. Występ naszej reprezentacji można rozpatrywać jako udany, gdyż
wyzieźliśmy z Kanady dwa zwycięstwa, jedną porażkę i miejsce na czele swojej
grupy. Nawet w odległym Toronto polscy kibice udowodnili, że drugich takich nie
ma na świecie i dominowali na hali podczas wszystkich spotkań.
Brazylijskie przełamanie
Na pierwszy
ogień poszli reprezentanci Brazylii. Drużyny tej chyba nie trzeba nikomu
przedstawiać, gdyż lista jej tytułów jest bardzo długa. Spotkania z ekipą
Cananarinhos są zawsze bardzo emocjonujące i przysparzają Polakom wiele kłopotów.
Tak też było i tym razem.Mecz od
samego początku był niesamowicie zacięty. Dwa pierwsze sety padły łupem Biało –
Czerwonych po imponujących pogoniach w końcówkach. Odsłona numer trzy również
początkowo należała do nas. Bezapelacyjnie wyróżniał się w niej Piotrek
Nowakowski. Ataki na niebotycznym zasiegu i skuteczne bloki naszego środkowego
były bardzo pomocne, jednak nie wystarczyły by dać Polakom zwycięstwo.
Brazylijczycy wygrali na przewagi 27:25 i gra toczyła się dalej. Czwarta partia
standardowo rozpoczęła się od wymiany „cios za cios”. Dopiero przy stanie 12:12
podopieczni Bernardo Rezende popełnili dwa proste błędy pod rząd. Niestety, nie
potrafiliśmy skorzystać z okazji i straciliśmy przewagę równie szybko jak ją
zyskaliśmy. Pomyłki w ataku i zagrywce, które były zmorą polskich siatkarzy
spowodowały, że przegraliśmy 22:25. Tie – break przedstawiał zupełnie inny
obraz naszej gry. Od samego początku utrzymywaliśmy przewagę, stopniowo ją
powiększając, a na pierwszą przerwę techniczną schodziliśmy przy stanie 8:3.
Brazylia była całkowicie rozbita i nie radziła sobie z naszymi atakami. Jednak
po zmianie stron na nowo wstąpił w nich duch walki. W jednym ustawieniu
straciliśmy 5 punktów i teraz to my staliśmy pod ścianą. Ostatecznie z
niewielką pomocą Canarinhos, którzy znów zanotowali na swoim koncie kilka
błędów własnych, udało się wygrać 15:12. Zwycięstwo nad Brazylijczykami
cieszyło o tyle bardziej, że odnieśliśmy jez tą reprezentacją po raz pierwszy
od 10 lat. Miejmy nadzieję, że to spotkanie było przełomowym momentem w polsko –
brazylijskich potyczkach.
Niespodziewana przeszkoda
Drugiego
dnia na drodze Biało – Czerwonych stanęła reprezentacja Finlandii. W spotkaniu
z drużyną ze Skandynawii, nasza gra diametralnie różniła się od tej, którą
prezentowaliśmy w starciu z „Kanarkowymi”. W pierwszym secie w nasze szeregi
wkradły się liczne błędy i musieliśmy włożyć ogromny wysiłek by ostatecznie
wygrać 25:23. W kolejnej partii Polacy pamiętali by utrzymywać bezpieczny
dystans i nie pozwolić Finom rozwinąć skrzydeł. Jednak podopieczni, dobrze nam
znanego, Daniela Castellaniego nie mieli zamiaru się poddawać. Wyróżniającą się
postacią w tym secie był przyjmujący Delecty Bydgoszcz – Antti Siltala. Jego
dobre ataki siały spustoszenie w naszej drużynie. Nie zdołaliśmy się odbudować
i ostatecznie Finlandia zwyciężyła 25:23.Set trzeci
od początku nie układał się po naszej myśli. Ataki Biało – Czerwonych były
zatrzymywane przez bardzo dobrze funkcjonujący fiński blok. Na pierwszą przerwę
techniczną schodziliśmy mając 5 punktów straty. Po wznowieniu gry było jeszcze
gorzej, Finowie nie pozwalali nam na nic, tylko powiększając swoją przewagę. Na
boisku pojawili się Łukasz Żygadło i Zbigniew Bartman i, jak się później
okazało, była to bardzo dobra decyzja. Atakujący dał świetną zmianę za
nieskutecznego Jakuba Jarosza i pociągnął naszą grę. Razem z Łukaszem stanowili
świetny duet, który dał sygnał do walki. Niestety, pogoń nastąpiła zbyt późno i
nie udało się uratować tej partii.Czwarta
odsłona była niesamowicie zacięta i wszystko rozstrzygnęło się dopiero w
końcówce. Na boisku szleli rezerwowi – Bartman i Żygadło, którzy stanowili o
sile Polaków w tym spotkaniu. Żygadło mądrze wykorzystywał środkowych,
zaskakując rywali. Popełnione w tym secie błędy rozkładały się równomiernie
między oba zespoły. Mimo niewielkiej przewagi Biało – Czerwonych, Finowie
walczyli do samego końca, jednak chłodna głowa i opanowanie dały nam
zwycięstwo.Znów czekał
nas tie – break, a w nim tym razem niemiła niespodzianka. Polacy zupełnie nie
mogli znaleźć sposobu na dobrą dyspozycję Finlandii. Nie radziliśmy sobie w
przyjęciu, a fiński blok nadal był naszą zmorą. Całości dopełnił uraz Michała
Kubiaka, który zmuszony był opuścić parkiet. Rozbici 9:15, przegraliśmy drugie
spotkanie 2:3.
Powrót do normy
Spotkanie z
Kanadą było ostatnią szansą na zajęcie pierwszego miejsca w grupie. Nie
zapowiadało się, że będzie to łatwy pojedynek. Kanadyjczycy, którzy na otwarcie
turnieju rozgromili Finów 3:0 i sensacyjnie wygrali z Brazylią 3:2 nie
wyglądali na łatwych przeciwników. Wbrew pozorom ten mecz był najłatwiejszym ze
wszystkich rozegranych w Toronto. Nie obyło się bez nerwów i nieznacznych
błędów, jednak to Polacy przez większość czasu dyktowali warunki. Początek
spotkania nastrajał optymistycznie. Od początku mieliśmy nieznaczną przewagę,
bardzo dobrze spisywali się nasi środkowi. Wtedy jednak znów zaczęliśmy
popełniać błędy i z przewagi 13:10, nagle zrobiło się 14:18. Prowadzenia nie
udało się odzyskać już do końca seta. Druga partia również zaczęła się przewagą
Kanady. Po jednej z akcji kontuzji nabawił się Piotr Nowakowski, który
sygnalizował uraz kolana i musiał opuścić boisko. Dla Biało – Czerwonych był to
swego rodzaju bodziec do walki. Zaczęli odrabiać straty i zmuszać przeciwnika
do błędów. Spokojna i pewna gra naszego zespołu dała rezultaty, Polacy wrócili
do gry.Kolejny set przyniósł nam odrobinę nerwów w początkowej fazie, szybko
jednak przerwaliśmy wymianę punkt za punkt i wyszliśmy na prowadzenie. Mądre
rozegrania Łukasza Żygadły, wciąż wspaniale dysponowany Bartman i fenomenalnie
funkcjonujący polski blok, spowodował, że nie pozostawiliśmy gospodarzom
złudzeń, wygrywając do 21.Czwarta odsłona była tylko formalnością. Rozpędzeni
Polacy byli nie do zatrzymania, dominowaliśmy na boisku w każdym elemencie.
Niestety nie ustrzegliśmy się błędów, jednak nie było ich tak dużo jak
wcześniej. Kanadyjczycy do samego końca próbowali stawiać nam opór i obronili
dwie piłki meczowe. Jednak zasada „do trzech razy sztuka” znalazła zastosowanie
i tym razem i zdeklasowaliśmy rywali wygrywając 25:19.
Pierwszy
weekend Ligi Światowej można zaliczyć do udanych. Polacy są liderami grupy B,
co bardzo dobrze rokuje przed kolejnymi turniejami. Nie wszystkie mecze udało
się wygrać, jednak na pewno nie można narzekać na brak emocji. Zobaczyliśmy tu
niemal wszystko co czyni siatkówkę wyjątkową, dlatego dla kibiców była to nie
lada gratka. Jednak w niektórych momentach nerwów i stresu było aż w nadmiarze.
Na pochwałę zasługuje postawa Zbigniewa Bartmana, który zaprezentował wspaniałą
formę i jest aktualnym liderem rankingu najlepiej punktujących zawodników.
Teraz pozostaje nam tylko wierzyć, że przed własną publicnością Biało –
Czerwoni spiszą się jeszcze lepiej i dadzą najlepszym kibicom świata wiele
powodów do świętowania.