piątek, 26 października 2012

Dwudniowy mecz



Mecz eliminacyjny pomiędzy Polską a Anglią miał być najważniejszym w sezonie jesiennym. Zgodnie z przewidywaniami spotkanie to przyniosło nam wiele emocji. Jednak nie do końca takich jakich byśmy oczekiwali…



Śliska sprawa


Mecz pierwotnie zaplanowany był na 16 października. Jednak już w chwili, gdy piłkarze wyszli na przedmeczową rozgrzewkę, niemal pewne było, że mecz się nie odbędzie. Padający od dłuższego czasu deszcz sprawił, że Stadion Narodowy przypominał ogromną kałużę. Nadawał się bardziej do uprawy ryżu, niż do gry w piłkę. Wszyscy zgromadzeni wpatrywali się w niebo, które nie zapowiadało poprawy pogody i zastanawiali się dlaczego dach nie został zasłonięty. Wiadomym było, że nie można go teraz otworzyć z powodu wody, która się na nim zebrała. Na boisku pojawili się sędziowie, którzy mieli skontrolować stan murawy. Piłka nie była w stanie odbijać się ani toczyć po zalegającej wszędzie wodzie. Jednak, jak się okazało, nie był to dostateczny powód, bo przedstawić decyzję w sprawie meczu. Ogłoszono, że zapadnie ona o godzinie 21.45, kiedy to dojdzie do kolejnej inspekcji. Możliwości były dwie – albo spotkanie się wtedy odbędzie, albo zostanie przełożone na inny termin. Przez cały ten czas na boisko nie wyszedł nikt, ani sędzia, ani przedstawiciel Narodowego Centrum Sportu, ani osoba z obsługi stadionu, by w jakiś sposób przygotować boisko. Dach był otwarty, deszcz padał, a kibice byli coraz bardziej oburzeni. Nieco frajdy przyniosło im trzech śmiałków, którzy wybiegli w pewnym momencie na murawę. Ślizgali się po niej, uciekali ochroniarzom, przy okazji nieco ich ośmieszając, gdy tamci padali ofiarą narodowych kałuż. W końcu jednak ta trójka mężczyzn, która następnego dnia została okrzyknięta „Bohaterami Basenu Narodowego”, została schwytana i wyprowadzona z obiektu. W końcu kilka minut przed 22 zapadła oficjalna decyzja delegata FIFA, pana Danijela Josta – rozegranie meczu w takich warunkach jest zupełnie niemożliwe. Po konfrontacji ze stroną Polską i stroną Angielską, spotkanie zostało przełożone na kolejny dzień.


Deja vu?


Nie jest to pierwsze, i pewnie nie ostatnie, zamieszanie związane z dachem Stadionu Narodowego w Warszawie. Wystarczy przypomnieć sobie czerwcowe Mistrzostwa Europy i mecz otwarcia pomiędzy Polską a Grecją. Mimo upałów, jakie panowały wtedy w Polsce, zdecydowano, że dach zostanie zamknięty, przez co atmosfera tam porównywalna była do sauny. Niemieckie media stwierdziły, że mecz rozegrany został na hali, a nie stadionie piłkarskim. Piłkarze narzekali, że w wypełnionym po brzegi obiekcie, nie dało się swobodnie oddychać. Wtedy dach zamknięto, kiedy było to całkowicie  niepotrzebne, tym razem było odwrotnie. Przy złych warunkach pogodowych, pozostawiono go otwartego. Wszyscy narzekali na paradoks, jakim było odwołanie meczu z powodu deszczu na, teoretycznie, krytym obiekcie. W czasach tak rozwiniętej techniki, nie powinno sprawiać problemu sprawdzenie pogody w dzień meczu. PZPN wspólnie z NCS-em zabrali się za to dopiero w chwili, kiedy meczu nie dało się uratować.


Co się odwlecze…


W końcu, z całodniowym opóźnieniem, bo 17 października o godzinie 17:00, rozpoczął się mecz Polska – Anglia w eliminacjach Mistrzostw Świata 2014. Dach był zamknięty, murawa nieco grząska, ale w pełni odpowiednia, można więc było grać. Już od początku, spotkanie było niespodziewanie zacięte. Zarówno Polacy, jak i Anglicy szturmowali na bramkę rywali. Groźniejsze sytuacje stwarzali jednak Polacy. Pierwsza bramka mogła paść po dośrodkowaniu Roberta Lewandowskiego już w 12. minucie spotkania. Niestety, Łukasz Piszczek nie zdołał w porę dobiec do podania i piłka znalazła się w rękach angielskiego bramkarza Joe Harta. Kolejną sytuacje bramkową nasi piłkarze mieli 15 minut później. Kamil Grosicki przechwycił piłkę na połowie rywala i podał do Lewandowskiego. Ten świetnie uwolnił się od angielskich obrońców i oddał strzał, niestety niecelny. Pierwszy gol w tym spotkaniu padł dość niespodziewanie. Anglicy wypracowali sobie rzut rożny, który wykonywał Steven Gerard. Jego dośrodkowanie w pole karne trafiło do Wayne’a Rooney’a, który całą sytuację zakończył strzałem głową. Chwila nieuwagi polskiej defensywy doprowadziła do utraty gola. Drugą połowę zaczęliśmy od mocnego akcentu jakim był strzał Obraniaka zza pola karnego. Piłka poleciała w samo okienko, jednak tam czekał angielski bramkarz. Od początku drugiej odsłony meczu Polacy nieznacznie dominowali na boisku. Spychali Anglików na własną połowę, nie pozwalali konstruować groźnych ataków, za to sami wyprowadzali zabójcze kontry i ataki pozycyjne. Brakowało tylko skuteczności w ich wykańczaniu. W końcu jednak zdołaliśmy doprowadzić do wyrównania. Tak jak w przypadku pierwszej bramki, nasza padła po rzucie rożnym. W 70 minucie meczu, w pole karne dośrodkowywał Ludovic Obraniak. Joe Hart wyszedł do tego dośrodkowania, jednak ubiegł go Kamil Glik, który posłał piłkę do siatki. Więcej goli w tym meczu nie padło, jednak śmiało można stwierdzić, że to Polacy powinni wygrać. Swoją dobrą postawą zmuszali reprezentację Roya Hodgsona do błędów, nie pozwalali przebić im się przez polską obronę. To poskutkowało wieloma akcjami wyprowadzonymi z kontry. Po raz kolejny jednak brakowało nam skuteczności w decydujących chwilach. Niemniej jednak, możemy teraz z nieco większym optymizmem patrzeć na naszą przyszłość w tych eliminacjach. Ale nie popadajmy też ze skrajności w skrajność. Trzeba pamiętać o gorszym meczu z Czarnogórą. Trener Fornalik wzorowo odrobił pracę domową i dobrze przygotował Biało – Czerwonych do potyczki z Anglikami. Dlatego pozostaje nam mieć nadzieję, że to samo zrobi przed kolejnym spotkaniem. A będzie to mecz z Ukrainą na własnym terenie, już 22 marca przyszłego roku.